Obczaj to

środa, 11 grudnia 2013

Rozmówki polsko - polskie



Po czym poznać łodzianina? Istnieje kilka sformułowań, które są charakterystyczne wyłącznie dla mieszkańców Łodzi. Zaprezentuję więc kilka z nich, żebyście niczym nie byli zdziwieni.

Fakt, iż ciężko zrozumieć mieszkańca Śląska lub Kaszub, został już zaakceptowany. Jednak rozmowa z mieszkańcem Poznania, Krakowa, czy nawet Łodzi także bywa często źródłem nieporozumień. Do dziś trwają spory, czy łodzianie posiadają własną gwarę. Pewne jest jednak to, że często występują określenia oraz sformułowania typowe tylko dla nich.
Do napisania tego tekstu zainspirowało mnie wydarzenie, które miało miejsce na pierwszym roku moich studiów. Wybrałam się na zakupy z Agnieszką (dalej A), która przyjechała do Łodzi z małej miejscowości pod Krakowem, ja natomiast (dalej K) pochodzę z okolic Poznania. Aga szła kilka kroków przede mną, nagle odwraca się zdziwiona:
A: Wy też robicie taką galaretkę na święta? Nie wiedziałam, że to jest w sklepach.
K: [O co jej chodzi? Galaretkę na święta?] Nie, nie robimy.
Idąc dalej między sklepowymi półkami, zwróciłam uwagę na znajomą potrawę. Zaskoczyło mnie to, co zobaczyłam.
K: Aga, patrz! Galat! Nie wiedziałam, że to można kupić.
Agnieszka nie wiedziała, o co mi chodzi, więc podeszła z zaciekawieniem, żeby zobaczyć ten cały GALAT.
A: Galat? Galaretka! No właśnie o to Cię pytałam…
Na drugi dzień chciałyśmy opowiedzieć koleżankom z Łodzi o tej sytuacji. Ku naszemu zdziwieniu nikt nie zaczął się śmiać, dziewczyny chyba nie zrozumiały, o co nam chodzi. Po dłuższej rozmowie okazało się, że tutaj w środku Polski, rozpowszechniona jest nazwa „zimne nóżki”. Jeszcze jedno określenie! To był początek moich nieporozumień językowych w Łodzi.

Kiedy przyjechałam na studia, pierwsze co musiałam zrobić, to kupić sobie bilet miesięczny na przejazdy komunikacją miejską. Jak się okazało, kupiłam sobie migawkę. Chociaż dzisiaj już przyzwyczaiłam się do tego określenia, trudno było się przestawić. Musiałam się także nauczyć, że pętla to krańcówka, a jak chcę kupić turecki chleb z rodzynkami, to proszę o żulik. Ciekawostką była dla mnie także forma „z miasta Łodzi”. Jest to konstrukcja składniowa przestrzegana przez łodzian starszej daty, zamiast wyrażenia „z Łodzi” – nasuwającego skojarzenie ze złodziejem.

Sama łapałam się też na tym, że używam sformułowań typowo poznańskich. Chociaż logiczne wydawało mi się, że można zamykać drzwi klamką i zakluczyć kluczem, w Łodzi co by się nie zrobiło, to drzwi się po prostu zamyka i tyle. Pewnego razu po powrocie z zajęć ok. godz.15, wspomniałam współlokatorce, że o tej godzinie lepiej nie jeździć tramwajami, bo zawsze jest wuchta wiary. „Kto jest zawsze? Kim lub czym jest ta wuchta wiary?” Miałam na myśli to, że tramwaj był zatłoczony, bo było mnóstwo ludzi. Wszyscy się dziwili również, że np. na twarz mówię „kalafa”, na psa „kejter”, a na taboret „ryczka”. Innego razu, gdy powiedziałam współlokatorce, że kupiłam na obiad pyry, z zaciekawieniem spojrzała do torby na zakupy. Oczywiście miałam na myśli ziemniaki. Kiedyś na jednym z wykładów koleżanki z ławki obok dopadła tzw. „głupawka”. Cały czas się śmiały, nie zwracając uwagi na przynudzającego wykładowcę. Po zajęciach zapytałam, z czego się tak chichrały. Zanim otrzymałam odpowiedź na moje pytanie, musiałam im wytłumaczyć, że „chichrać się” oznacza po prostu „śmiać się”, co znowu je rozśmieszyło. Podobne sytuacje mają miejsce do dzisiaj, niemal każdego dnia odkrywam nowe niezrozumiałe do pozostałych osób słowo, które dla mnie jest codziennością.

Najśmieszniejsze sytuacje mają miejsce zawsze z wcześniej już wspomnianą Agnieszką, która pochodzi z okolic Krakowa. Zapytałam ją kiedyś, czy wyjdziemy na dwór. Wówczas Agnieszka zaczęła się zastanawiać, gdzie w pobliżu znajduje się jakiś zamek. Aga, kiedy wychodzi z mieszkania, to po prostu idzie na pole. Kiedy chce kupić pomadki, to idzie do spożywczaka i kupuje czekoladki. Gdy poprosiła mnie kiedyś o strugaczkę, domyśliłam się i z uśmiechem podałam jej temperówkę.

Takich przykładów mogłabym wymieniać bez liku. Każdy z Was wcześniej czy później przekona się, że mówić biegle w języku polskim, to pojęcie względne. W obrębie własnego państwa może dojść do nieporozumień językowych, są to jednak zazwyczaj śmieszne sytuacje dla obu stron.
Może Wy znacie jeszcze jakieś przykłady łódzkich nieporozumień? Piszcie w komentarzach :)

No to trzymajcie się, wiaruchna! :)

Kari



8 komentarzy:

  1. Ha ha samo życie...tak to rożnie po polskiemu wychodzi

    OdpowiedzUsuń
  2. e tam pampuchy... pyry z gzikiem!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakoś ciężko mi uwierzyć w prawdziwość tych wszystkich przytoczonych tu sytuacji - sorry.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No faktycznie, są takie nierealne... hahaha
      W niektórych sytuacjach sama brałam udział, więc mogę potwierdzić :) Jak się zna ludzi z różnych części Polski, to naprawdę bywa zabawnie podczas rozmowy! Pozdrawiam autorkę :)

      Usuń
    2. Ciekawe tylko, że w samym Poznaniu nie używa się już kompletnie słów typu kalafa czy kejter. A Poza tym - kalafa to raczej niegrzeczne słowo, więc nie sądzę że do znajomych się tak mówi ;)

      Usuń
    3. błogosławieni ci ,którzy nie widzieli a uwierzyli....a to na 100 % tak było!!!

      Usuń
  4. Tak ,dobrze pamiętam tą sytuacje z pyrami :D haha. Jak dobrze poznać kogoś z zachodniej części Polski i dowiedzieć się takich ciekawostek :P
    pozdro dla autorki!:)

    OdpowiedzUsuń